O ma utracona Warszawo!
Już się nie żyje tam klawo
Pod zamkiem leżą strzykawi
I ludzie padają niczym kawki
Zaczyna się od picia smacznej kawy
A potem rusza się do palenia trawy
Raperów polskich z Warszawy najwięcej mamy
Lecz żaden z nich nie znalazl swej jednej damy
Zjeżdzą się tam tera z całej Polski hołota
I będziecie mieć tam więcej tego błota
Wielu patoligicznych stamtąd wybywa
Sporo zostaje, a nic tam nie przybywa
A jak jest w Krajkowwie to tego nikt nie powie
Czyś najmądrzejszy czy też słaby w swej wymowie
Walczy słowami ta banda kretynów idiotów
To jak na psy napuścić stado parchatych kotów
Cwaniacy, urwisy, gałgany i kombinatorzy
Koło rondo, mostów i wszelakich zatorzy
Sami tam robicie na kraj własne klero-kuratorium
A na koniec czeka was sanatorium i krematorium
W tym całym ciemnogrodzie myślicie o rozrodzie
Czy to po porodzie nic nie zostało po Twej urodzie
Sami mówicie, ze na warszawiaka nie ma cwaniaka
Lecz tym wierszem rozwalona będzie Wasza paka
Jak piękna loszoć i młoda sobaka sobie taka
Gdy poeta se grasiwo wesoło baka koło raka
czy widalak na benzynę, popych, a nawet gaz
Przeczytaj ten wierszych kilka albo i jeden raz
Czy to nie maisto złe, a sami ludzie stad wzięci
Będziecie prawdą o samym sobie w net zagięci